Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

2.10.2015

„Armageddon”

Witam! Jestem nowym członkiem w załodze Toxic Dust. Nazywam się Lady Justice a dziś chciałabym wam przedstawić moją recenzję filmu „Armageddon”. Zapraszam :)

***
 Armageddon, czyli koniec świata? Nie do końca. Ogromna asteroida zbliża się do naszej Ziemi. Naukowcy zastanawiają się jak zapobiec apokalipsie. O pomoc zostają poproszenia ludzie spoza NASA. Do czego to może doprowadzić?
 Harry Stamper (Bruce Willis) prowadzi spokojnie życie, pracując na platformie wiertniczej. Jego córka – Grace Stamper (Liv Tyler) - pomaga mu w biznesie. Dziewczyna jest oczkiem w głowie mężczyzny. Nie miał z nią łatwo, był skazany na wychowywanie ją w samotności. Nie zdaje sobie sprawy, że dziewczyna kocha jednego z jego pracowników – A.J Frosta (Bena Affleck’a). Szybko się o tym dowiaduje, kiedy przyłapuje pociechę w jego łóżku, wcześniej odnajdując damską bieliznę porozrzucaną po małym pokoiku. Wpada w szał, kiedy się o tym dowiaduje. Ma ochotę zabić młodzieńca. Niedługo po tym zjawia się delegacja z NASA. Chcą przekonać mężczyznę, aby pomógł im w rozbiciu komety lecącej prosto na Matkę Ziemię. Po dłuższych przemyśleniach zgadza się. Nie bierze on jednak sam udziału w akcji. Zabiera ze sobą grupę ludzi, którzy mają mu pomóc w wyprawie, między innymi zabiera Frosta, odpuszczając mu to, że kocha jego córkę. Cała ekipa przechodzi specjalne szkolenia, opracowują plan rozbicia komety. Wszystko idzie zgodnie z planem, ale kiedy przychodzi co do czego, chłopaki nie mają zamiaru rezygnować. Dzień przed misją mają wolne. Nie wiedzą, czy przeżyją i wrócą do domu, do rodziny czy pochłonie ich kosmos. Ojciec obiecuje Grace, że wróci do domu cały i zdrowy. Córka Harry’ego czule żegna się ze swoim chłopakiem, licząc na to, że wróci cały i zdrów. Nadchodzi wielki dzień. Brawurowo przeszkolona ekipa rusza w kosmos. Po wyleceniu poza atmosferę ziemską i zbliżaniu się do asteroidy zaczynają się problemy. Jeden statek kosmiczny oddala się od drugiego, traci kontakt. Po dłuższym błądzeniu po rozpędzonej komecie znajdują się jednak nie w całym składzie. Kilka osób nie przeżyło. W (nie) całym składzie rozpoczynają wiercenie w skale. W otworze mieli umieścić bombę, która rozwali na drobne kawałeczki ogromną asteroidę. Coś jednak idzie nie tak. Ładunek wybuchowy nie może zostać odpalony z pokładu statku kosmicznego. Jedna osoba musi poświęcić życie i podłączyć ją, kiedy inni będą odlatywać. Pada na młodego Frosta. Ostatecznie robi to ojciec Grace, jednocześnie łamiąc swoją obietnicę. Woli, aby młodzi się pobrali i założyli szczęśliwą rodzinę niż aby miłość jego córki, której nie do końca tolerował, zginęła. Stało się tak, jak stać się musiało. Reszta, która ocalała, wraca spokojnie na Ziemię, jednak zostaje ten smutek po stracie Harry’iego. Tutaj kończy się wyprawa w kosmos, która mocno zapisała się w historii.


 Pomysł na fabułę filmu jest oryginalny na swój sposób. Nie jest to pierwszy film o nadchodzącej apokalipsie. Zawsze musi znaleźć się ktoś, kto będzie bohaterem i uratuje świat. W przypadku filmu wyreżyserowanego przez Michaela Bay’a również tak było. Nie był on przerysowany, co trzeba zauważyć. Bohaterowie, którzy mieli uratować świat, nie byli znanymi już od dawna wybawicielami świata a zwykłymi ludźmi, co należy tu uwzględnić.
 Bardzo podobała mi się obstawa aktorska. Bruce Willis oraz Liv Tyler w jednym filmie. Co fan Aerosmith mógłby chcieć więcej? Niezawodny Willis wcielił się brawurowo w rolę kochającego i lekko nadopiekuńczego ojca Grace Stamper. Sam Bruce wygląda na groźnego ojczulka niepozwalającego zbliżyć się do swojej pociechy. Uważam, że odpowiednia osoba ostała przeznaczona do tej roli. Liv również podołała zadaniu. Była to jedna z jej pierwszych poważnych ról. Nie mogę się przyczepić do jej gry. Lubię ją jako aktorkę, uważam, że jest świetna. W tym filmie również pokazała to, co naprawdę potrafi, mimo że nie była główną bohaterką. Emocje, jakie ukazywały, były prawdziwe, aż chciało się je przeżywać wraz z nią. Muszę zwrócić również uwagę na grę Den’a Affleck’a. Trafiła mu się rola młodego, nie do końca wygadanego chłopaka zakochanego w córce szefa. Twardy orzech do zgryzienia. Den ma twarz młodego chłopaka chcącego wyrwać się z gniazdka rodzinnego i rozpocząć samodzielne życie. Uważam, że osoba odgrywająca tę rolę była strzałem w dziesiątkę.
 Muzyka odegrała tu ważną rolę. Nie była to byle jaka, ponieważ samo Aerosmith zrobiło do niej piosenkę I don’t Want Miss a Thing, która również ukazała się na albumie Nine Lives. Jednak nie tylko takie utwory tego zespołu można było usłyszeć. W tle leciało również Walk This Way czy Sweet Emotion. Muzyka została idealnie dobrana do scen. Martwi mnie jednak to, że piosenkę, którą stworzono do filmu, została umieszczona dopiero na napisach końcowych.
 Film został nakręcony w roku 1998. Informatyka nie była tak rozwinięta, jak dziś, ale mimo to udało się uzyskać „efekty specjalne”. Nie były one sztuczne, nie było również widać, że zrobiono to za pomocą komputera –koniec końców wyglądało to bardzo realistyczny. Nie było również ich za dużo. Film przesączony efektami, stworzonymi za pomocą nowoczesnej technologii wygląda sztucznie i nieestetycznie. To ma być tylko dodatek nieskradający całej zabawy z filmu.

 Film katastroficzny z nutką romantyzmu. Można by pomyśleć, że to mieszanka wybuchowa. Według mnie połączenie jednego z drugim dało niesamowity efekt. Emocje, jakie zostały zawarte w tym filmie, poruszyły mnie jak nigdy. Uważam, że film jest godny uwagi każdego miłośnika kina. 

       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz