Witam.
Trochę opóźniona, ale jestem.
Jako największa fanka filmów akcji z lat dziewięćdziesiątych – musiałam umieścić tu recenzje tych filmów. Nie powinnam tego robić, bo pewnie opiszę je w samych zaletach, ale podejmę się tego wyzwania, spróbuję spojrzeć trochę inaczej. Ale co, tak naprawdę, można powiedzieć o klasyce kina? O czymś, co jest naprawdę dobre i każdy to (przynajmniej tak myślę) zna? Jednak, mam nadzieję, że każdy słyszał kiedyś o Riggsie i Murtaugh. Swoją drogą, mają nawet własne strony na Wikipedii (Riggs | Murtaugh). Ale nie to robi z nich legendy, żywe, a przynajmniej w naszych sercach. Przecież tak naprawdę nie wiadomo, co z nimi teraz. Żyjemy w niewiedzy od siedemnastu lat, choć podejrzewać możemy, że obydwoje są teraz ustatkowani i żaden z nich w policji już nie pracuje. Lecz kto wie, to w końcu oni.
Pierwsza część serii ,,Zabójcza Broń" do kin wyszła w roku 1987, wtedy też poznaliśmy Rogera Murtaugh – policjanta, któremu niedługo styknie pięćdziesiątka. Ma on wspaniałą, ułożoną rodzinę: żonę (Trish, która nie potrafi gotować, ale i tak wszyscy ja kochają), dwie córki i syna. Z tego, co pamiętam to i kota posiadali. Dostał on sprawę zabójstwa córki swojego dawnego kolegi i nowego partnera. Okazał się nim Martin Riggs, który z początku wyglądał mu na przestępce z bronią w ręku. Właśnie dlatego Roger rzucił się na niego. Jak się okazuje, Martin nie ma pięknego życia, ale...
Po śmierci żony policjant Martin Riggs (Mel Gibson) myśli o samobójstwie. Przełożeni przenoszą go na posterunek, gdzie jego partnerem zostaje Roger Murtaugh (Danny Glover), przykładny ojciec, człowiek o nienagannej opinii. Ich pierwszym zadaniem jest zbadanie okoliczności podejrzanego samobójstwa. Podczas śledztwa zostają wplątani w porachunki mafijne. Pomimo niechęci do pracy z partnerem będą musieli sobie zaufać.
Filmu tego nie potrafię przestać kochać, całej tej serii, bądźmy szczerzy. Mamy tu humor i dobrze poprowadzoną akcję, a na sam deser jeszcze Gibsona i Glovera, którzy są po prostu wspaniali w tym, co robią. W pierwszej części poznajemy dopiero naszych policjantów i ich problemy. Martin cierpi po utracie żony Victorii (swoją drogą, to nie jest przypadek, że miała tak samo na imię jak ja, przecież każdy zna tą kultową scenę, kiedy to rzucam Mela Gibsona...), a Mel pięknie to wszystko zrobił. W sumie to, kiedy za pierwszym razem oglądałam ten film, nie robiłam tego dla aktorów, nie interesowałam się kto gra kogo – byłam wtedy mała. Teraz robię to i dla fabuły, efektów specjalnych (które są świetne, niesztuczne) i dla aktorów i ich gry.
Gibson zagrał tu wariata, bo i sam Roger przyznał Riggsowi, że jest chory psychicznie. Ale życie świra czasem jest wesołe, w końcu mieszkasz samemu i możesz chodzić nago po domu (radzę przewinąć sobie całą minutę piątą filmu, bo jedyne co tam zobaczymy to psa i goły tyłek Mela Gibsona). Już nie napiszę tego, co przychodzi mi do głowy, bo powtórzę się bezsensownie, pisząc, że Gibson zagrał świetnie. Ale nie chwalmy tylko Mela! I Danny'emu należy się wiele pochwał. Zagrał on tu spokojnego podstarzałego policjanta, tego co nad wszystkim panuje. Roger jest przykładnym ojcem i mężem (jednak za plecami żony, rozpowiada wszystkim, że to co ona gotuje jest okropne) i sierżantem, którego córka, niestety, jest w niebezpieczeństwie. Później zostaje kapitanem, ale to dopiero czwarta część, kiedy to na szkody jakie Murtaugh i Riggs nie starczało ubezpieczenia...
I oczywiście słynne – ,,jestem za stary na to gówno", czyli stały tekst Rogera + ten tort co go w wannie na pięćdziesiątkę dostał.
Aktorstwo mamy omówione, wszystko świetnie. Wszyscy dobrze się spisali. Teraz możemy pomówić o fabule, o której można przewidzieć, co napiszę...
Na sam koniec wszystko, oczywiście, kończy się dobrze, a Martin zostaje zaproszony na kolację do Rogera. W całym filmie czuje się stary, dobry klimat tamtych czasów, a zobaczyć w nim możemy wiele niezapomnianych scen, którą na pewno jest ta, gdzie Riggs namawia samobójcę do zejścia z dachu budynku. On odmawia, a wszystko kończy się tak, że Martin przypina go kajdankami do siebie, przerażony świrniętym policjantem, samobójca decyduje się jednak nie skakać, ale Riggs ma inne zamiary... Koniec końców, obydwoje skaczą z dachu z inicjatywy Martina, całe szczęście, policjanci byli już na to gotowi. Zobaczymy jeszcze piękną scenę na strzelnicy, kiedy to Martin ,,robi" buźkę.
Z początku nie przepadają za sobą, na sam koniec są jak rodzina. Może i to do przewidzenia, może to już było, ale tu wypada świetnie. Końcówka lat osiemdziesiątych, zaraz dziewięćdziesiąte, czyli najlepsze filmy akcji. A Zabójcza Broń bez wątpienia jest jednym z nich. Riggs i Murtaugh to przeciwieństwa, różnią się od siebie pod każdym względem, ale jednak się pokochali. To też było, ten film jednak jest początkiem tego ,,co już było", a wszystko w nim jest nowe i dopracowane pod każdym względem. Dopięte na ostatni guzik i tak samo powiedzieć można o części drugiej...
Martin Riggs i Roger Murtaugh mają pilnować Leo Getza, nieuczciwego księgowego, świadka koronnego w procesie mafii. Leo prał brudne pieniądze pochodzące z interesów mafii narkotykowej, którą policjanci od dawna próbują wyśledzić. Do Los Angeles przybywa dyplomata z Afryki Południowej - Arjen Rudd. Według informacji Getza, to on jest szefem narkotykowego imperium. Riggs zakochuje się w pięknej asystentce Rudda, która nie zdaje sobie sprawy, czym naprawdę zajmuje się jej szef. W rolach policjantów ponownie wystąpili Mel Gibson i Danny Glover.
W dwójce do naszego duetu dodano wisienkę na torcie – upierdliwego Leo. Zagrał go prześwietny Joe Pesci i także prześwietnie umilał czas na ekranie. Często mówi się, że kontynuacje nie są już tak dobre jak pierwsze części, jednak Zabójcza Broń obala to stwierdzenie, bo część druga błyszczy tak samo jak pierwsza. Leo Getz to osoba, która wygrała tą część na pewniaka, ponieważ w połączeniu z naszym duetem są po prostu boscy. Druga część jest ma też bardziej komediowy charakter, ale to niczego nie psuje. Jedynym minusem jest zrobienie z Riki takiej słodkiej dziewoi, która mi się dawno przejadła.
Leo spotykamy w hotelu, kiedy to Riggs i Murtaugh przyjechali do niego, aby stać się jego prywatnymi ochroniarzami. Oczywiście nie odpowiadało im to, co pokazywali bardzo często (jeden cytat Leo brzmiał jakoś tak ,,spokojnie, zwykle zostaje w samochodzie!". Akurat wtedy kapitan miał pretensje do Martina i Rogera, że wożą cywila, którego mieli chronić ze sobą), w ogóle nie interesując się losem Getza. Mieli gdzieś czy on przeżyje czy nie, tylko czasem sobie o nim przypominali, bo w końcu łaził za nimi.
A jedna z najlepszych akcji w filmie? Bez wątpienia to ta, kiedy Roger dzwoni do Martina, mówiąc, że ma poważny problem. Więc Martin bierze Leo i razem jadą pod dom sierżanta. Riggs kazał Getzowi zostać w aucie, ale on, oczywiście się nie posłuchał i poszedł za nim. Martin wszedł na górę z pistoletem, oczekując najgorszego. Wchodzi do łazienki, a tam co? Okazuje się, że Roger poszedł do toalety o trzeciej w nocy, poczytać gazetę o połowie ryb, chce już wyjść, a tu nagle:
Bomba. Potem Roger kazał Riggsowi ściągnąć pomoc. Dyskretnie. Ale oczywiście nasz ukochany Martin, który zawsze naśmiewał się z Rogera ściągnął pogotowie, policje, telewizje i policyjną panią psycholog Stephanie (nad którą, swoją drogą, Riggs zawsze lubił się znęcać), przez co wszyscy wiedzieli, że Roger Murtaugh miał bombę w toalecie.
scena wybuchu bomby. Riggs i Murtaugh byli wtedy w wannie, bo to w końcu rodzina. Jak przeżyć wybuch bomby to razem.
|
Gra aktorska również nie zaniżyła poziomu filmu, bo Gibson i Glover znów spisali się fenomenalnie razem z panem Pesci. W filmie jedynym minusem było zrobienie z Riki (asystentki Rudda) takiej kruchej i troszkę nierozumnej dziewczynki. Umarła ona, całe szczęście. Riggs też miał, ale jak to on – wyszedł z tego. Przecież człowiek, który potrafi wybić sobie bark na zawołanie, zrobi wszystko. Swoja drogą, nie pamiętam, w której części, był nawet zakład, że Martin nie wyjdzie z kaftanu bezpieczeństwa w ciągu kilku minut. Wyszedł, dzięki zdolności wybicia barku.
Riggs stracił swą drugą ukochaną, jaką była Rikka, a potem, o mało co, sam życia nie stracił. Walka była zacięta, a i nawet Murtaugh, któremu na starość cel się pogorszył, strzelał i to zawodowo. Nasi bohaterowie znów przeżyli, a Martin nie rzucił palenia.
Mówić za dużo nie będę, bo może to być spojler dla kogokolwiek, kto jeszcze filmów nie oglądał, a chciałby to zrobić. Ogólnie obydwie części są dopracowane, jednak nieidealne, bo zawsze coś się tam wkradnie, prawda? Jednak myślę, że każdy, kto chciałby poznać lepsze strony kina akcji, musi obejrzeć Zabójczą Broń, bo to legenda. Aktorstwo, humor i fabuła – trzy razy tak.