Był ponury i ekscentryczny. Chorował na epilepsję. Miał w sobie wielkie pokłady nienawiści i ogromną potrzebę sławy. Miał też dwie kobiety - żonę i kochankę. Nie umiał wybrać żadnej z nich. Wybrał śmierć. Ian Curtis, wokalista genialnej grupy Joy Division.
Film nie skupia się dokładnie na grupie muzyków, a na Ianie.
Opowieść jest mroczna, niekiedy smutna i bez happy end’u, to już mogę od razu
tu zaznaczyć. Śledzimy mężczyznę odkąd ma siedemnaście lat. Szkoła z mundurkami
to nic przyjemnego, zwłaszcza dla chłopaka, który nie jest do końca taki
czysty. Eksperymentuje z lekami, aby mieć odlot. W tym celu przychodzi
odwiedzać starszych, wraz ze swoim kolegą. Pewnego dnia odwiedza go rówieśniczka
wraz ze swoim chłopakiem. Jej mężczyzna był przyjacielem młodego buntownika,
który był w niej zakochany. Kilka lat później Deborah, bo tak kobieta miała na
imię, zostaje jego żoną. W filmie są zawarte ujęcia, jak to idzie wraz z nim na
koncert (podajże Sex Pistols). Tam też spotyka grupkę chłopaków, z ogromnymi
marzeniami o zespole. Brakuje im jednak wokalisty. Szybko przekonują się do
Iana.
Zespół mając już pełen
skład, zaczyna dawać koncerty i stara się nagrać pierwszą EPkę. Mają już kilka
swoich autorskich piosenek i wykorzystują je podczas koncertów. Dzięki swojemu
pierwszemu menadżerowi udaje im się nagrać płytę. Aby zyskać rozgłos starają
się o „swoje pięć minut” w jednym z programów muzycznych, gdzie spiker
recenzuje płyty. Widząc, że mężczyzna w telewizji krótko komentuje ich pracę,
wkurzają się. Niedługo później spotykają go w jednym z barów. Młodzi musieli
pokazać swoją złość. Prezenter pewnego dnia przyszedł na ich koncert z
ciekawości. Spodobali mu się. Ich muzyka go porwała. Pozwala im, dzięki temu,
wystąpić u siebie w programie. Zyskują rozgłos oraz nowego menadżera.
Organizuje im małą trasę po lokalnych klubach. W drodze powrotnej z Londynu
choroba Iana, którą jest epilepsja, dale o sobie znać. Jednak nie tylko to było
problemem ukazującym się podczas tras. Kobiety, a dokładnie jedna dziennikarka.
Zaczyna romansować z wokalistą, w efekcie oboje się zakochują. Stara się
zachować to w tajemnicy tak długo, jak tylko może. Kłamstwo ma jednak krótkie
nogi i jego żona dowiaduje się o tym.
Ian nie radzi sobie z
tym. Gnębi go pytanie „żona czy kochanka?”. Nie umie zdecydować. Dodatkowo nowo
narodzona córeczka powoduje u niego wyrzuty sumienia, ponieważ bardzo rzadko z
nią przebywa. Wszystkie te emocje prowadzą go do jednego – samobójstwa.
Film został wyreżyserowany
przez Antoniego Corbijna. Był to jego pierwszy film i muszę przyznać, że
naprawdę dobrze mu to wyszło. Wcześniejsze jego prace to m.in. teledyski takich
zespołów jak U2 czy Depeche Mode. Podjął się naprawdę trudnego, ale i ciekawego
tematu. Ukazał wokalistę takim, jaki był naprawdę. Przedstawił wszystkie najważniejsze
wydarzenia w jego życiu: miłość, ślub, zespół, dziecko, kochanka. Wszystko to
było wystylizowane na lata siedemdziesiąte. Efekt został uzyskany. Dodatkowo
czarno-biały obraz dodał klimatu. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać
czy film nie został nagrany przypadkiem za jego życia. Jednak nie, zostało to
zrealizowane długo, długo po tym.
Fabuła filmu to jego
życie. Jednak nie przyszło oceniać mi człowieka a film. Jednakże coś tu o tym
napiszę. Ian miał niesamowity talent, jednak nie sądził, że wszystko to potoczy
się, aż tak szybko. Moim zdaniem nie kariera zespołu nabrała ogromnego tempa, a
jego miłość. Ożenił się niedługo po skończeniu szkoły, potem dziecko. Sam miał
wtedy zaledwie dwadzieścia kilka lat. Niedługo do jego życia wkroczyła
kochanka. W filmie wygląda ona jak piękna dziennikarka, choć w życiu było
inaczej. Podobno była typowym punkiem. Nie dziwię się - takie lata, nie tylko
Led Zeppelin rządziło sceną. Oliwy do ognia dodała choroba, która uaktywniała
się w najmniej odpowiednim momencie. Nawet na scenach. Jego taniec nie był spowodowany zajęciem
czasu, gdy gitarzysta daje solówkę, a powstrzymaniem ataku. To był tylko jeden
z czynników, które utrudniały mu życie sceniczne. Mimo brania leków nie działo
się nic. Wszystko to razem (zespół i kariera, rodzina, zakochana dziennikarka,
choroba, trasa) spowodowały, że nie wytrzymał. Zauważył tylko jedno wyjście –
śmierć. Podjął się tego…
W rozmowie z pewną
osobą na temat tego filmu spytała mnie czy nie przypomina mi pewnego muzyka.
Odpowiedziałam nie, ponieważ nie znałam podobnej historii. Kurt Cobain. Wtedy
zaczęłam analizować jego osobę i osobę Iana Curtica. Ożenił się młodo, miał
dziecko (córkę), był wokalistą, popełnił samobójstwo… Coś w tym jest. Szkoda
tylko, że o wokaliście Nirvany mówi się więcej niż o wokaliście Joy Division.
Gra aktorska była
naprawdę dobrze. Aktor, który wcielił się w Iana, był bardzo do niego podobny,
ale i również umiał odegrać nieco depresyjną rolę. Było to wyzwanie. Trzeba w
sobie skrywać ogromny talent, kłębić emocje, a to tylko przed kamerami. Tak
naprawdę to właśnie on był postacią, na którą zwracałam największą uwagę,
ponieważ był tutaj najważniejszy. Jedyne co mi nie pasowało to kochanka
wokalisty. Jak już wspominałam wyżej, w filmie wyglądała ona za ładnie.
Zabrakło mi tu punkowego elementu, który ona mogła dopełnić.
Ostrzegano mnie, że
film nie jest na piątkowy wieczór, kiedy to ogląda się przeważnie komedie
romantyczne. Zrobiła oczywiście odwrotnie i obejrzałam, w sobotni wieczór co
prawda, ale z tyłu głowy miałam świadomość, że nie jest to wesoły film. Śmiałam
się przy nim? Nie. Trzymał w napięciu? Nie do końca. Czy byłam po nim
przygnębiona? Nie! Ale dał mi cholernie do myślenia. Jeden z niewielu filmów,
które wpłynęły na mnie i kazały mi, zastanawiać się czy warto żenić się tak
wcześniej? Czy mienie kochanka popłaca? Czy samobójstwo to na pewno dobra
ucieczka z całego bagna, w które się wkopaliśmy? To tylko kilka pytań, które
nękało mnie (i nie tylko mnie), po obejrzeniu tego filmu. Mimo iż nie jestem
wielką fanką Joy Division cieszę się, że obejrzałam ten film.