Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

28.11.2015

,,Control"

 Jak wielu z was zna  Joy Division? Zapewne niewielu. Przybliżę Wam ich nieco: Brytyjski zespół założony w roku 1976. Głównym stylem muzycznym, który tworzyli to punk. Niby ciężki gatunek, kojarzący się z Green Day czy Sex Pistols. Jednak to nie tak. Joy Division tworzyło jako jedni z pierwszych w tym gatunku (ale nie pierwsi, pragnę zauważyć). Na nich również skupia się film, jednak główną osobą jest ich wokalista – Ian Curtis. 
Był ponury i ekscentryczny. Chorował na epilepsję. Miał w sobie wielkie pokłady nienawiści i ogromną potrzebę sławy. Miał też dwie kobiety - żonę i kochankę. Nie umiał wybrać żadnej z nich. Wybrał śmierć. Ian Curtis, wokalista genialnej grupy Joy Division.

 Film nie skupia się dokładnie na grupie muzyków, a na Ianie. Opowieść jest mroczna, niekiedy smutna i bez happy end’u, to już mogę od razu tu zaznaczyć. Śledzimy mężczyznę odkąd ma siedemnaście lat. Szkoła z mundurkami to nic przyjemnego, zwłaszcza dla chłopaka, który nie jest do końca taki czysty. Eksperymentuje z lekami, aby mieć odlot. W tym celu przychodzi odwiedzać starszych, wraz ze swoim kolegą. Pewnego dnia odwiedza go rówieśniczka wraz ze swoim chłopakiem. Jej mężczyzna był przyjacielem młodego buntownika, który był w niej zakochany. Kilka lat później Deborah, bo tak kobieta miała na imię, zostaje jego żoną. W filmie są zawarte ujęcia, jak to idzie wraz z nim na koncert (podajże Sex Pistols). Tam też spotyka grupkę chłopaków, z ogromnymi marzeniami o zespole. Brakuje im jednak wokalisty. Szybko przekonują się do Iana.
 Zespół mając już pełen skład, zaczyna dawać koncerty i stara się nagrać pierwszą EPkę. Mają już kilka swoich autorskich piosenek i wykorzystują je podczas koncertów. Dzięki swojemu pierwszemu menadżerowi udaje im się nagrać płytę. Aby zyskać rozgłos starają się o „swoje pięć minut” w jednym z programów muzycznych, gdzie spiker recenzuje płyty. Widząc, że mężczyzna w telewizji krótko komentuje ich pracę, wkurzają się. Niedługo później spotykają go w jednym z barów. Młodzi musieli pokazać swoją złość. Prezenter pewnego dnia przyszedł na ich koncert z ciekawości. Spodobali mu się. Ich muzyka go porwała. Pozwala im, dzięki temu, wystąpić u siebie w programie. Zyskują rozgłos oraz nowego menadżera. Organizuje im małą trasę po lokalnych klubach. W drodze powrotnej z Londynu choroba Iana, którą jest epilepsja, dale o sobie znać. Jednak nie tylko to było problemem ukazującym się podczas tras. Kobiety, a dokładnie jedna dziennikarka. Zaczyna romansować z wokalistą, w efekcie oboje się zakochują. Stara się zachować to w tajemnicy tak długo, jak tylko może. Kłamstwo ma jednak krótkie nogi i jego żona dowiaduje się o tym.
 Ian nie radzi sobie z tym. Gnębi go pytanie „żona czy kochanka?”. Nie umie zdecydować. Dodatkowo nowo narodzona córeczka powoduje u niego wyrzuty sumienia, ponieważ bardzo rzadko z nią przebywa. Wszystkie te emocje prowadzą go do jednego – samobójstwa.


 Film został wyreżyserowany przez Antoniego Corbijna. Był to jego pierwszy film i muszę przyznać, że naprawdę dobrze mu to wyszło. Wcześniejsze jego prace to m.in. teledyski takich zespołów jak U2 czy Depeche Mode. Podjął się naprawdę trudnego, ale i ciekawego tematu. Ukazał wokalistę takim, jaki był naprawdę. Przedstawił wszystkie najważniejsze wydarzenia w jego życiu: miłość, ślub, zespół, dziecko, kochanka. Wszystko to było wystylizowane na lata siedemdziesiąte. Efekt został uzyskany. Dodatkowo czarno-biały obraz dodał klimatu. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy film nie został nagrany przypadkiem za jego życia. Jednak nie, zostało to zrealizowane długo, długo po tym.
 Fabuła filmu to jego życie. Jednak nie przyszło oceniać mi człowieka a film. Jednakże coś tu o tym napiszę. Ian miał niesamowity talent, jednak nie sądził, że wszystko to potoczy się, aż tak szybko. Moim zdaniem nie kariera zespołu nabrała ogromnego tempa, a jego miłość. Ożenił się niedługo po skończeniu szkoły, potem dziecko. Sam miał wtedy zaledwie dwadzieścia kilka lat. Niedługo do jego życia wkroczyła kochanka. W filmie wygląda ona jak piękna dziennikarka, choć w życiu było inaczej. Podobno była typowym punkiem. Nie dziwię się - takie lata, nie tylko Led Zeppelin rządziło sceną. Oliwy do ognia dodała choroba, która uaktywniała się w najmniej odpowiednim momencie. Nawet na scenach. Jego taniec nie był spowodowany zajęciem czasu, gdy gitarzysta daje solówkę, a powstrzymaniem ataku. To był tylko jeden z czynników, które utrudniały mu życie sceniczne. Mimo brania leków nie działo się nic. Wszystko to razem (zespół i kariera, rodzina, zakochana dziennikarka, choroba, trasa) spowodowały, że nie wytrzymał. Zauważył tylko jedno wyjście – śmierć. Podjął się tego…
 W rozmowie z pewną osobą na temat tego filmu spytała mnie czy nie przypomina mi pewnego muzyka. Odpowiedziałam nie, ponieważ nie znałam podobnej historii. Kurt Cobain. Wtedy zaczęłam analizować jego osobę i osobę Iana Curtica. Ożenił się młodo, miał dziecko (córkę), był wokalistą, popełnił samobójstwo… Coś w tym jest. Szkoda tylko, że o wokaliście Nirvany mówi się więcej niż o wokaliście Joy Division.
 Gra aktorska była naprawdę dobrze. Aktor, który wcielił się w Iana, był bardzo do niego podobny, ale i również umiał odegrać nieco depresyjną rolę. Było to wyzwanie. Trzeba w sobie skrywać ogromny talent, kłębić emocje, a to tylko przed kamerami. Tak naprawdę to właśnie on był postacią, na którą zwracałam największą uwagę, ponieważ był tutaj najważniejszy. Jedyne co mi nie pasowało to kochanka wokalisty. Jak już wspominałam wyżej, w filmie wyglądała ona za ładnie. Zabrakło mi tu punkowego elementu, który ona mogła dopełnić.
 Ostrzegano mnie, że film nie jest na piątkowy wieczór, kiedy to ogląda się przeważnie komedie romantyczne. Zrobiła oczywiście odwrotnie i obejrzałam, w sobotni wieczór co prawda, ale z tyłu głowy miałam świadomość, że nie jest to wesoły film. Śmiałam się przy nim? Nie. Trzymał w napięciu? Nie do końca. Czy byłam po nim przygnębiona? Nie! Ale dał mi cholernie do myślenia. Jeden z niewielu filmów, które wpłynęły na mnie i kazały mi, zastanawiać się czy warto żenić się tak wcześniej? Czy mienie kochanka popłaca? Czy samobójstwo to na pewno dobra ucieczka z całego bagna, w które się wkopaliśmy? To tylko kilka pytań, które nękało mnie (i nie tylko mnie), po obejrzeniu tego filmu. Mimo iż nie jestem wielką fanką Joy Division cieszę się, że obejrzałam ten film. 
       

19.10.2015

,,Zabójcza Broń" I i II, czyli część pierwsza recenzji

Witam.
Trochę opóźniona, ale jestem.

Jako największa fanka filmów akcji z lat dziewięćdziesiątych – musiałam umieścić tu recenzje tych filmów. Nie powinnam tego robić, bo pewnie opiszę je w samych zaletach, ale podejmę się tego wyzwania, spróbuję spojrzeć trochę inaczej. Ale co, tak naprawdę, można powiedzieć o klasyce kina? O czymś, co jest naprawdę dobre i każdy to (przynajmniej tak myślę) zna? Jednak, mam nadzieję, że każdy słyszał kiedyś o Riggsie i Murtaugh. Swoją drogą, mają nawet własne strony na Wikipedii (Riggs | Murtaugh). Ale nie to robi z nich legendy, żywe, a przynajmniej w naszych sercach. Przecież tak naprawdę nie wiadomo, co z nimi teraz. Żyjemy w niewiedzy od siedemnastu lat, choć podejrzewać możemy, że obydwoje są teraz ustatkowani i żaden z nich w policji już nie pracuje. Lecz kto wie, to w końcu oni.
Pierwsza część serii ,,Zabójcza Broń" do kin wyszła w roku 1987, wtedy też poznaliśmy Rogera Murtaugh – policjanta, któremu niedługo styknie pięćdziesiątka. Ma on wspaniałą, ułożoną rodzinę: żonę (Trish, która nie potrafi gotować, ale i tak wszyscy ja kochają), dwie córki i syna. Z tego, co pamiętam to i kota posiadali. Dostał on sprawę zabójstwa córki swojego dawnego kolegi i nowego partnera. Okazał się nim Martin Riggs, który z początku wyglądał mu na przestępce z bronią w ręku. Właśnie dlatego Roger rzucił się na niego. Jak się okazuje, Martin nie ma pięknego życia, ale...

Po śmierci żony policjant Martin Riggs (Mel Gibson) myśli o samobójstwie. Przełożeni przenoszą go na posterunek, gdzie jego partnerem zostaje Roger Murtaugh (Danny Glover), przykładny ojciec, człowiek o nienagannej opinii. Ich pierwszym zadaniem jest zbadanie okoliczności podejrzanego samobójstwa. Podczas śledztwa zostają wplątani w porachunki mafijne. Pomimo niechęci do pracy z partnerem będą musieli sobie zaufać.

Filmu tego nie potrafię przestać kochać, całej tej serii, bądźmy szczerzy. Mamy tu humor i dobrze poprowadzoną akcję, a na sam deser jeszcze Gibsona i Glovera, którzy są po prostu wspaniali w tym, co robią. W pierwszej części poznajemy dopiero naszych policjantów i ich problemy. Martin cierpi po utracie żony Victorii (swoją drogą, to nie jest przypadek, że miała tak samo na imię jak ja, przecież każdy zna tą kultową scenę, kiedy to rzucam Mela Gibsona...), a Mel pięknie to wszystko zrobił. W sumie to, kiedy za pierwszym razem oglądałam ten film, nie robiłam tego dla aktorów, nie interesowałam się kto gra kogo – byłam wtedy mała. Teraz robię to i dla fabuły, efektów specjalnych (które są świetne, niesztuczne) i dla aktorów i ich gry.








Gibson zagrał tu wariata, bo i sam Roger przyznał Riggsowi, że jest chory psychicznie. Ale życie świra czasem jest wesołe, w końcu mieszkasz samemu i możesz chodzić nago po domu (radzę przewinąć sobie całą minutę piątą filmu, bo jedyne co tam zobaczymy to psa i goły tyłek Mela Gibsona). Już nie napiszę tego, co przychodzi mi do głowy, bo powtórzę się bezsensownie, pisząc, że Gibson zagrał świetnie. Ale nie chwalmy tylko Mela! I Danny'emu należy się wiele pochwał. Zagrał on tu spokojnego podstarzałego policjanta, tego co nad wszystkim panuje. Roger jest przykładnym ojcem i mężem (jednak za plecami żony, rozpowiada wszystkim, że to co ona gotuje jest okropne) i sierżantem, którego córka, niestety, jest w niebezpieczeństwie. Później zostaje kapitanem, ale to dopiero czwarta część, kiedy to na szkody jakie Murtaugh i Riggs nie starczało ubezpieczenia...
I oczywiście słynne – ,,jestem za stary na to gówno", czyli stały tekst Rogera + ten tort co go w wannie na pięćdziesiątkę dostał.
Aktorstwo mamy omówione, wszystko świetnie. Wszyscy dobrze się spisali. Teraz możemy pomówić o fabule, o której można przewidzieć, co napiszę...







Na sam koniec wszystko, oczywiście, kończy się dobrze, a Martin zostaje zaproszony na kolację do Rogera. W całym filmie czuje się stary, dobry klimat tamtych czasów, a zobaczyć w nim możemy wiele niezapomnianych scen, którą na pewno jest ta, gdzie Riggs namawia samobójcę do zejścia z dachu budynku. On odmawia, a wszystko kończy się tak, że Martin przypina go kajdankami do siebie, przerażony świrniętym policjantem, samobójca decyduje się jednak nie skakać, ale Riggs ma inne zamiary... Koniec końców, obydwoje skaczą z dachu z inicjatywy Martina, całe szczęście, policjanci byli już na to gotowi. Zobaczymy jeszcze piękną scenę na strzelnicy, kiedy to Martin ,,robi" buźkę.





Z początku nie przepadają za sobą, na sam koniec są jak rodzina. Może i to do przewidzenia, może to już było, ale tu wypada świetnie. Końcówka lat osiemdziesiątych, zaraz dziewięćdziesiąte, czyli najlepsze filmy akcji. A Zabójcza Broń bez wątpienia jest jednym z nich. Riggs i Murtaugh to przeciwieństwa, różnią się od siebie pod każdym względem, ale jednak się pokochali. To też było, ten film jednak jest początkiem tego ,,co już było", a wszystko w nim jest nowe i dopracowane pod każdym względem. Dopięte na ostatni guzik i tak samo powiedzieć można o części drugiej...




Martin Riggs i Roger Murtaugh mają pilnować Leo Getza, nieuczciwego księgowego, świadka koronnego w procesie mafii. Leo prał brudne pieniądze pochodzące z interesów mafii narkotykowej, którą policjanci od dawna próbują wyśledzić. Do Los Angeles przybywa dyplomata z Afryki Południowej - Arjen Rudd. Według informacji Getza, to on jest szefem narkotykowego imperium. Riggs zakochuje się w pięknej asystentce Rudda, która nie zdaje sobie sprawy, czym naprawdę zajmuje się jej szef. W rolach policjantów ponownie wystąpili Mel Gibson i Danny Glover.




W dwójce do naszego duetu dodano wisienkę na torcie – upierdliwego Leo. Zagrał go prześwietny Joe Pesci i także prześwietnie umilał czas na ekranie. Często mówi się, że kontynuacje nie są już tak dobre jak pierwsze części, jednak Zabójcza Broń obala to stwierdzenie, bo część druga błyszczy tak samo jak pierwsza. Leo Getz to osoba, która wygrała tą część na pewniaka, ponieważ w połączeniu z naszym duetem są po prostu boscy. Druga część jest ma też bardziej komediowy charakter, ale to niczego nie psuje. Jedynym minusem jest zrobienie z Riki takiej słodkiej dziewoi, która mi się dawno przejadła.
Leo spotykamy w hotelu, kiedy to Riggs i Murtaugh przyjechali do niego, aby stać się jego prywatnymi ochroniarzami. Oczywiście nie odpowiadało im to, co pokazywali bardzo często (jeden cytat Leo brzmiał jakoś tak ,,spokojnie, zwykle zostaje w samochodzie!". Akurat wtedy kapitan miał pretensje do Martina i Rogera, że wożą cywila, którego mieli chronić ze sobą), w ogóle nie interesując się losem Getza. Mieli gdzieś czy on przeżyje czy nie, tylko czasem sobie o nim przypominali, bo w końcu łaził za nimi.
A jedna z najlepszych akcji w filmie? Bez wątpienia to ta, kiedy Roger dzwoni do Martina, mówiąc, że ma poważny problem. Więc Martin bierze Leo i razem jadą pod dom sierżanta. Riggs kazał Getzowi zostać w aucie, ale on, oczywiście się nie posłuchał i poszedł za nim. Martin wszedł na górę z pistoletem, oczekując najgorszego. Wchodzi do łazienki, a tam co? Okazuje się, że Roger poszedł do toalety o trzeciej w nocy, poczytać gazetę o połowie ryb, chce już wyjść, a tu nagle:





Bomba. Potem Roger kazał Riggsowi ściągnąć pomoc. Dyskretnie. Ale oczywiście nasz ukochany Martin, który zawsze naśmiewał się z Rogera ściągnął pogotowie, policje, telewizje i policyjną panią psycholog Stephanie (nad którą, swoją drogą, Riggs zawsze lubił się znęcać), przez co wszyscy wiedzieli, że Roger Murtaugh miał bombę w toalecie.

scena wybuchu bomby. Riggs i Murtaugh byli wtedy w wannie, bo to w końcu rodzina. Jak przeżyć wybuch bomby to razem.

Gra aktorska również nie zaniżyła poziomu filmu, bo Gibson i Glover znów spisali się fenomenalnie razem z panem Pesci. W filmie jedynym minusem było zrobienie z Riki (asystentki Rudda) takiej kruchej i troszkę nierozumnej dziewczynki. Umarła ona, całe szczęście. Riggs też miał, ale jak to on – wyszedł z tego. Przecież człowiek, który potrafi wybić sobie bark na zawołanie, zrobi wszystko. Swoja drogą, nie pamiętam, w której części, był nawet zakład, że Martin nie wyjdzie z kaftanu bezpieczeństwa w ciągu kilku minut. Wyszedł, dzięki zdolności wybicia barku.
Riggs stracił swą drugą ukochaną, jaką była Rikka, a potem, o mało co, sam życia nie stracił. Walka była zacięta, a i nawet Murtaugh, któremu na starość cel się pogorszył, strzelał i to zawodowo. Nasi bohaterowie znów przeżyli, a Martin nie rzucił palenia.

Mówić za dużo nie będę, bo może to być spojler dla kogokolwiek, kto jeszcze filmów nie oglądał, a chciałby to zrobić. Ogólnie obydwie części są dopracowane, jednak nieidealne, bo zawsze coś się tam wkradnie, prawda? Jednak myślę, że każdy, kto chciałby poznać lepsze strony kina akcji, musi obejrzeć Zabójczą Broń, bo to legenda. Aktorstwo, humor i fabuła – trzy razy tak.


14.10.2015

„Porwanie”

Lily Collins – czyli powód, przez który zdecydowałam się obejrzeć film z gatunku, którego na co dzień nie lubię. 
Kiedy patrzę na plakat filmu, myślę sobie „Cholera, przystojny aktor, więc pewnie jego gra aktorska nie będzie aż tak świetna” i co się stało? Ani trochę się nie pomyliłam. Taylora Lautnera znamy z produkcji sagi Zmierzch, gdzie – o dziwo – doskonale wcielił się w rolę, więc co takiego stało się w tym filmie, że nie potrafił sobie poradzić z rzuconym na niego zadaniem? Moim zdaniem filmy akcji nie są dla niego, dużo lepiej odnajduje się w rolach, gdzie jest szczeniacko zakochany z nieosiągalnej dziewczynie (cóż za ironia, wilczku). Na szczęście taki wątek również możemy zobaczyć w recenzowanym filmie, z tą różnicą, że Karen (Lily Collins) odwzajemnia jego uczucie. 
Co do gry aktorskiej Lily nie mam żadnych wątpliwości, uwielbiam ją w każdej roli i myślę, że zbyt szybko się to nie zmieni. 
Przejdę jednak do krótkiego streszczenia filmu, ponieważ sam pomysł na fabułę wydaje mi się bardzo ciekawy, niestety słabo wykonany. 
Nathana (Taylor Lautner) od samego początku poznajemy ze złej strony. Chłopak wraz z przyjaciółmi udaje się na imprezę, po której budzi się rano na trawniku. Kiedy ojciec zabiera go do domu, rozpoczynają trening. Ta scena naprawdę mnie zszokowała, nie spodziewałam się, że ojciec jest w stanie zadawać ogromny ból własnemu dziecku, a matka tak zwyczajnie się temu przygląda. Wszystkie moje wątpliwości rozwiały się w momencie, w którym Nathan odkrywa, że osoby, które go wychowywały, nie są jego rodzicami. Niestety popełnia błąd, za który Kevin i Mara płacą własnym życiem. 
Biologiczna matka Nathana umarła, gdy chłopiec nie umiał jeszcze mówić, a ojciec? Można by rzec, że zależy mu na bezpieczeństwu syna, dlatego oddał go w ręce wyszkolonych agentów. Jednak czy aby na pewno ukrywanie prawdy było czymś, na co Nathan zasłużył? Odkrywanie szczegółów o sobie samym w momencie, gdy walczy się o życie, zdecydowanie nie jest tym, o czym marzy nastolatek. 
Co z tym wszystkim ma wspólnego Karen? Z biegiem czasu widz odkrywa ich przeszłość. Okazuje się, że Nathan jest zakochany w dziewczynie, jednak boi się powiedzieć jej o swoich uczuciach. Kiedy jego uporządkowany świat przestaje być taki idealny, a Karen dotrzymuje mu kroku podczas ucieczki, obydwoje się do siebie zbliżają. 
Myślę sobie, że Porwanie byłoby o wiele lepszym filmem, gdyby okazało się, że Karen również wciągnięta jest w sidła spisku i wcale nie jest po stronie Nathana. Nieoczekiwana zmiana akcji to coś, na co zawsze liczę, a tego typu akcja byłaby genialnym zwrotem. Niestety chroniona przez Nathana lista wreszcie zostaje ujawniona i nie ma na niej nazwiska Karen. 
Ani trochę nie jestem pewna jak ustosunkować się do tego dzieła (choć dziełem bym tego nie nazwała). Chętnie pozostawiłabym recenzję bez dalszego komentarza, ale czy wtedy mogę nazwać ją recenzją? Osobiście wstydziłabym się opublikować coś tak bardzo nieidealnego. Chciałabym powiedzieć coś o efektach, jednak brakowało mi ich. Scenografia też nie daje nic do życzenia, uważam, że reżyser mógł się o wiele bardziej postarać. Wielki plus za aktorów drugoplanowych, którzy – moim zdaniem – odegrali kawał świetnej roboty, nie to co Taylor. 
Zainteresowałam się właśnie zakładką na Filmwebie „błędy w filmie” i oto wypomniane błędy:
Gdy Nathan przegląda zdjęcia, do pokoju wchodzi jego mama. W oknie widzimy, że jest dzień. Kiedy matka schodzi po schodach jest już noc.
W jadłodajni, gdy kamera obraca się tam i z powrotem w czasie dialogu Franka Burtona z Nathanem, czasem na wielkich czerwonych kubkach widnieje napis „Coca-Cola”, a czasem nie. Podobny błąd z ustawieniem dzieje się z filiżankami: raz w jednej tkwi słomka, a czasem w dwóch.
W 54. minucie, gdy Nathan i Karen przyjeżdżają do domu, w którym ukryty jest czip, Nathan podnosi rzeczy z biurka. Kładzie pistolet obok pieniędzy, jednak w następnym ujęciu widać zupełnie inną pozycję tych przedmiotów - pistolet i pieniądze są po przeciwnej stronie stołu, a album znika.
Pierwszą sytuację sama zauważyłam, ale pomyślałam sobie, że tylko mi się wydawało i zignorowałam ten fakt. Teraz jednak wiem, że jestem całkiem spostrzegawcza. 
Zastanawiam się, jakim cudem film zdobył dwie nagrody Teen Choice oraz dwie nominacje, ale wtedy patrzę na nazwę gali i uświadamiam sobie, że to sprawka tych wszystkich napalonych na Taylora nastolatek, które ślepo wierzą w to, że dorosły mężczyzna rzeczywiście zwróci na nie uwagę. 
Podsumowując, jeśli musiałabym ocenić Porwanie w skali 1-10, dałabym słabe 3, tylko i wyłącznie za boczne role.